niedziela, 8 listopada 2015

Kingcrow - Eidos (2015)


To już szósty album tej znakomitej włoskiej, a przy tym wciąż mało kojarzonej grupy, trzeci zrealizowany w obecnym składzie, a przede wszystkim z wokalistą Diegiem Marchesim. Po raz pierwszy można było go usłyszeć na "Phelegethonie" z 2010, który przedefiniował styl Kingcrow, a następnie na "In Crescendo" z 2013*. Oba postawiły poprzeczkę wysoko, ale Kingcrow nie spoczął na laurach, bowiem na najnowszym albumie nie tylko umacnia swoją rosnącą pozycję, ale także ponownie pokazuje, że jest obecnie jedną z najciekawszych nowych grup progreswywnych.

Jak podkreślają "Eidos" jest zakończeniem trylogii zapoczątkowanej przez "Phelegethon". Pojawia się na niej także część czwarta suity "Fading Out", którą zapoczątkowali jeszcze wcześniej, bo na swojej trzeciej płycie "Timetropia" z 2006 roku. Ale po kolei. Otwiera kapitalny, singlowy "The Moth" . Do niego zrealizowano świetny, bardzo mroczny animowany teledysk. Do tego mocny i wpadający w ucho riff prowadzący. Równie udany jest "Adrift" o nieco bardziej złożonej strukturze, przywodzącej trochę na myśl naszą rodzimą grupę Riverside. Jednak Kingcrow nie ogląda się na żaden istniejący progresywny zespół, wyraźnie bowiem słychać, że wyraźnie wypracowali swój własny, rozpoznawalny styl. Bardzo dobry jest też "Slow Down", w którym warto też zwrócić uwagę na tekst uderzający w media społecznościowe i pęd w wirtualnej rzeczywistości. Tak powinna brzmieć nowoczesna progresywa! Po nim pojawia się lżejszy "Open Sky", ale kolejną perełką jest "Fading Out Pt. IV". Balans między ostrzejszymi zagraniami i spokojnymi, ale niepokornymi fragmentami jest tutaj wręcz perfekcyjny. 

Znakomity jest także ponad siedmiominutowy "The Deeper Divide", który zaczyna się niepozornie, lekko, ale i przejmująco. Rozpędzenie następuje dopiero około drugiej minuty i ponownie nie ma się wrażenia deja vu. Kolejnymi majstersztykami są "On the Barren Ground" i "At The Same Place", w którym ponownie fantastycznie połączone zostały fragmenty lżejsze z rozpędzonymi, świeżo i nowocześnie brzmiącymi ciężkimi riffami. W tym drugim miałem nawet skojarzenia z tegorocznym albumem gdyńskiego State Urge. A przecież oba zespoły na pewno o sobie nie słyszały (a przynajmniej nie sadzę, żeby taka sytuacja miała miejsce). Znakomicie jest także w utworze przedostatnim, tytułowym, w którym zdają się trochę pobrzmiewać echa Dream Theater (środkowa partia?). Ponownie obok łagodnych fragmentów nie brakuje też mocniejszych wejść, w dodatku ponownie próżno szukać tutaj znamion nudy czy kopiowania kogokolwiek. Finał następuje w "If Only". Tu ponownie jest nieco lżej, może nawet nieco post rockowo, ale nadal pięknie i niezwykle przekonująco. Brawa!

Genialna jest także okładka płyty. Zaskakuje zarówno minimalizmem, jak i siłą przekazu. Mężczyzna w białej koszuli i krawacie, mający na głowie biały worek i trzymający w ręku pluszowego misia to metafora każdego człowieka. Jego uprzedmiotowienia (Gombrowiczowska pupa!), tego że jest bezkształtną masą bez własnej tożsamości,  wrzuconą na głęboką wodę i wciąż pozostającym niedorozwiniętym dzieckiem, które ślepo musi brać to, co daje mu świat, żeby w nim przeżyć. Pod znakomitą warstwą muzyczną i brzmieniową kryje się bowiem gorzka krytyka społeczeństwa, dążenia do samorealizacji, pogoni za wirtualnym światem, który coraz bardziej nas osacza i definiuje co w naszym życiu jest ważniejsze. "Eidos" to płyta przemyślana i pokazująca, że Kingcrow ma na siebie pomysł, że to już w pełni dojrzała formacja. Podobnie też jak dwa poprzednie, bardzo udane krążki, tak i ten trzyma wysoki poziom. Wstyd nie znać! Ocena: 9/10


* Nasza recenzja tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz